Europa: spętane mocarstwo

Sytuacja na Bliskim Wschodzie może uwikłać nas w wojny, mimo że nie jesteśmy na to przygotowani. Może też rozerwać Unię na strzępy. I odwrotnie: jeśli UE zewrze szyki, stanie się siłą geopolityczną, do której jej jeszcze tak daleko. Nie wiemy, co się zdarzy. Za wcześnie, żeby wyrokować. Faktem jest, że zmuszona przez okoliczności UE musi stać się graczem na arenie międzynarodowej.

Weźmy Liban. Ledwie sto lat temu określił swoje granice, pozostając bliskowschodnią gałęzią Francji, i nagle… Eksploduje bejrucki port. Tragedia zbiega się w czasie z napływem syryjskich uchodźców, upadkiem banków, które niegdyś uczyniły ten kraj drugą Szwajcarią, ze spadkiem wartości funta, odrzuceniem systemu politycznego i wzrostem mafii. Liban jest w agonii i choć Emmanuel Macron jako pierwszy pospieszył do łóżka chorego, to ta mozaika wyznań chrześcijańskich i muzułmańskich jest już problemem całej Europy.

Unia na drugim brzegu Morza Śródziemnego ryzykuje swoją wiarygodność, bo jeśli nie może towarzyszyć odrodzeniu się kraju liczącego mniej niż 6 mln mieszkańców, o tak wysokim poziomie kulturowym i tak istotnej diasporze, to kto uwierzy, że pomoże rozwiązać kryzys syryjski, libijski, palestyński, jemeński, wkrótce też algierski? W narastającym chaosie Maghrebu i Maszreku Europa gra o własne bezpieczeństwo. USA nie chcą już jej bronić. Albo sobie poradzi, zachowując jedność, albo będzie musiała stawić czoła migracji, która poruszy polityczną szachownicę Starego Kontynentu. I tylko patrzeć, jak Chiny i Rosja zakorzenią się rzut kamieniem od jej wybrzeży, tam, gdzie Francja i Wielka Brytania panowały kiedyś bez konkurencji.

W Libanie Francja to tylko droga dla Unii, zmuszonej rozwijać swoją politykę śródziemnomorską, a przez to umacniać się, czy się jej to podoba, czy nie, we wszystkich gorących punktach świata. Dotyczy to także Sahelu – Francja nie ma już środków, żeby samodzielnie zwalczać zagrożenia, to wkrótce będzie problem całej Unii. A brutalność Chin staje się tak widoczna, że nawet Berlin utwardza stanowisko wobec nich.

Dotyczy to też kryzysu na Białorusi. 27 państw nie może sobie pozwolić na luksus podziału, bo tylko razem będą zdolne narzucić kompromis Putinowi i Łukaszence, a więc uniknąć scenariusza ukraińskiego. Tylko silna i zjednoczona UE może domagać się od Rosji, żeby wybrała między współpracą a konfrontacją. To samo dotyczy Stanów Zjednoczonych – Europejczycy muszą szukać potwierdzenia dla transatlantyckiej solidarności, na nowo ją zdefiniować.

Niezależnie od tego, czy wybory wygra Biden, czy Trump, nie ma już w Europie ani na Bliskim Wschodzie amerykańskiego żandarma, nie ma parasola ochronnego. Nie ma też w świecie regionu, w którym średniej wielkości mocarstwa nie chciałyby znaleźć czy odzyskać znaczenia siłą zbrojną i metodą faktów dokonanych. Krótko mówiąc: w stosunkach międzynarodowych prawo i multilateralizm ustępują równowadze sił. Dlatego Europejczycy nie mogą zrobić nic więcej, tylko stworzyć Unię Obronną i uczynić z niej mocarstwo geopolityczne.

Uda się? Potrzeba jest matką wynalazków, więc niewykluczone. Duże i małe kraje UE muszą nauczyć się uzupełniać. Duże muszą przyznać, że nie mogą dłużej zachowywać się tak, jakby tylko one decydowały. Małe muszą się pogodzić, że to duże są zbrojnym ramieniem UE – mają większe środki niż Łotwa czy nawet Polska, aby dać się usłyszeć w Moskwie, Waszyngtonie, Pekinie, Teheranie. Ostatecznie Unia będzie się federalizować lub zostanie pokonana. Ale jeśli nie będzie sfederalizowana, nic nie zyska. Tylko pozbawi samą siebie siły swych najpotężniejszych członków.