Urok skrajnej prawicy coraz mniej nieodparty

A teraz Węgry. W kraju rzekomo tak krótko trzymanym przez nieusuwalnego premiera, w którym termin „demokracja” został skrajnie rozciągnięty, człowiek zrywający z reżimem Orbána świadczy najwyraźniej o jakimś odrodzeniu życia politycznego. Niedawno jeszcze nieznany, Péter Magyar poprowadził w sobotę imponującą demonstrację w Budapeszcie, potępiając korupcję władz i ogłaszając, że przedstawi swoją listę do wyborów europejskich w czerwcu. Ta zmiana jest tym bardziej uderzająca, że dokładnie to samo wydarzyło się osiem dni wcześniej w Turcji.

Tam też nikt nie postawiłby na porażkę Recepa Erdoğana, a jednak wybory samorządowe pozbawiły Partię Sprawiedliwości i Rozwoju niektórych największych miast w kraju, a nawet jej anatolijskich twierdz. Za jednym zamachem dwa najbardziej emblematyczne nieliberalne reżimy w Europie zostały nagle osłabione. Jesienią 2023 r. demokraci wrócili do władzy w Polsce, a w Wielkiej Brytanii umiera kolejna „tożsamościowa” prawica, prawica brexitu.

Gdy sondaże opinii publicznej wskazują, że nacjonalistyczna skrajna prawica robi wielkie postępy w wielu krajach UE, w czterech stolicach, gdzie od dawna cieszyła się monopolem, łapie poważną zadyszkę. To paradoks, ale tylko pozorny, ponieważ – po pierwsze – siły te nie są w żaden sposób odporne na zużycie władzy, która uderzyła w nie szybciej niż w liberalną lewicę, centrum i prawicę. Jakieś sześć dekad po klęsce państw Osi skrajne prawice wróciły, ale to nie oznacza końca przemienności władzy politycznej. Historia się nie powtarza, bo chociaż siły te lekceważą wszystkie demokratyczne zasady, nigdy nie odważyły się posunąć tak daleko, żeby uwolnić się od wyborów. Zawsze można – jak widzimy – wysłać je z powrotem do opozycji.

Jakkolwiek obrzydliwe by były, te „demokracje” nie są zwykłymi dyktaturami. Orbán nie jest Putinem. Nie jest nim również Erdoğan. Drugi wniosek, jaki można wyciągnąć z tego osłabienia prądów tożsamościowych, jest taki, że nie ma niezgodności między islamem a demokracją. Turecki dryf ku autokracji doprowadził wielu ludzi do takiego wniosku, ale dowód widać właśnie w Stambule – społeczeństwo muzułmańskie dąży do ukarania nieudolności gospodarczej, chce poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności.

Trzeci wniosek, jaki można wyciągnąć z tej politycznej sekwencji – widzimy to na Węgrzech, zobaczyliśmy w Polsce – jest taki, że narody mogą odrzucić ekonomiczny liberalizm, nie odrzucając wolności. W Europie Środkowej brutalność, z jaką partie liberalne inspirowane przez Margaret Thatcher przeprowadziły gospodarki od nakazowej do rynkowej, za długo dawała przewagę siłom reakcyjnym, wrogim oświeceniu i liberalizmowi politycznemu. Nie było to zaskakujące, ale nie mogło też trwać wiecznie – z dwóch powodów. Po pierwsze, „terapie szokowe” z lat 90. przeszły już do historii, a po drugie, środkowoeuropejskie pokolenia wchodzące w wiek dojrzewania w nowym stuleciu są coraz bardziej podobne do tych w pozostałej części Unii, wolą pełną wolność od półdyktatur.

Czwarty wniosek: to nie suwerenistyczna demagogia świadczy o sile kraju i dominacji danego nurtu politycznego. PiS jako pierwszy tego doświadczył. Viktor Orbán powinien dziś pamiętać, że brexitowcy sprawili, iż wpływy Wielkiej Brytanii i jej gospodarka skurczyły się jak nigdy dotąd.

Piąty wniosek, jaki można wyciągnąć z tego odwrotu „tożsamościowej” prawicy, jest taki, że wolność, te podstawowe wolności, których bastionem jest Unia Europejska, to uniwersalna wartość, którą wszyscy ludzie podzielają i cenią.