Francja, Ukraina i Europa
Wszystko da się naprawić, nic nie jest nieodwracalne. Ale uwaga! W Unii powstaje przepaść między dwoma kluczowymi krajami, Francją i Niemcami, a tymi, które opuściły blok sowiecki lub ZSRR. Zanim to się pogłębi, a Putin uwierzy, że jest w stanie to wykorzystać, trzeba wyjaśnić nieporozumienia. To zadanie dla Francji, która budzi największy strach w Europie Środkowej i Wschodniej.
Byłe kraje komunistyczne zarzucają Niemcom niechęć do dostarczania Ukrainie ciężkiej broni i odmowę bezzwłocznego zaprzestania importu rosyjskiego gazu. Postrzegają Niemcy jako samolubne i tchórzliwe, ale krytykują je mniej zdecydowanie, bo wierzą, że kanclerz i jego przyjaciele z socjaldemokracji w końcu ewoluują pod naciskiem opozycji chrześcijańskich demokratów i dwóch innych partii w koalicji rządowej, czyli liberałów i zielonych.
Z kolei Francji zarzuca się, że odnowiła swoje historyczne rusofilstwo, bo chce uniknąć jawnej porażki Putina i szuka dla niego jakiegoś „wyjścia”. W przeciwieństwie do Niemców, którzy chcą tylko bronić swojej wygody i pieniędzy, my, Francuzi, bylibyśmy skłonni, jednym słowem, obchodzić się z Rosją ostrożnie, bagatelizując zagrożenia, jakie stwarza dla krajów, które przeszło 30 lat temu wyrwały się spod jej kontroli.
Te zarzuty są zbyt gwałtownie i częste, by Francja mogła je nadal ignorować. Emmanuel Macron musi odpowiedzieć. Musi to zrobić jak najszybciej, bo oskarżenia padają już od czasu, gdy zaproponował „europejską wspólnotę polityczną” dla krajów kandydujących do Unii, które nie mogą być jeszcze zintegrowane ze względu na poziom swego rozwoju gospodarczego i politycznego.
Pomysł ten, sformułowany 9 maja w Parlamencie Europejskim, natychmiast odebrano jako próbę zamknięcia drzwi Ukrainie do Unii lub przynajmniej odmowę przyznania jej statusu kraju kandydującego, który chciałaby uzyskać przed latem. Tymczasem Macron powiedział, że żaden kraj nie powinien tkwić w długiej próżni pomiędzy uzyskaniem statusu kraju kandydującego a faktycznym akcesem.
To w celu wypełnienia tej próżni poprzez zacieśnienie więzi między Unią a krajami kandydującymi zaproponował utworzenie tej nowej struktury. Za jednym zamachem wyciągnął rękę do Ukrainy, Gruzji, Mołdawii, Serbii i Bałkanów Zachodnich. Przez ćwierć wieku Francja tak konsekwentnie wolała pogłębiać jedność, niż poszerzać jej szeregi, że prezydent Republiki został źle zrozumiany.
Do tego stopnia źle, że próbował to naprawić, oświadczając w czwartek w obecności prezydenta Mołdawii, że jego propozycja wspólnoty politycznej nie jest w żadnym wypadku alternatywą dla Unii. Było to jasne oświadczenie, ale próżne, bo pozostaje podejrzenie, że Francja chce trzymać Ukrainę na dystans w nadziei, że tak łatwiej będzie osiągnąć kompromis z Putinem. Dlatego Wołodymyr Zełenski powiedział, że odrzuca ideę takiej wspólnoty.
Emmanuel Macron musi pójść dalej. Powinien powiedzieć, że niezbędne jest przyciągnięcie krajów kandydujących do Unii poprzez włączenie ich, gdy tylko będą chciały i mogły, w inicjatywy i polityki UE, i że to była jego jedyna troska 9 maja, reszta zaś to kwestia środków.
Jednym z takich środków mogłaby być wspólnota polityczna, ale równie dobrze Unia mogłaby zreorganizować się od góry do dołu, by szybko przyjąć do swojego grona te kraje, których kandydaturę zaakceptowała. Oznaczałoby to powrót do koncentrycznych kół Jacques’a Delorsa i uczynienie z Unii trójstopniowej rakiety – na jej poziomy, gdy nadejdzie czas, będzie mógł wejść każdy chętny.
Na pierwszym poziomie byłyby państwa po prostu związane wspólnym rynkiem i poszanowaniem praworządności. Na drugim znalazłyby się te, których ustawodawstwo obejmowałoby acquis communautaire, członkostwo w strefie euro, zielony ład i zakaz wszelkich form dumpingu socjalnego i podatkowego. Wreszcie na trzecim znalazłaby się mniejsza liczba państw członkowskich, które łączyłyby obrona, polityka zagraniczna i inwestycje w przemysł przyszłości.
Nie w tym rzecz, żeby Francja opowiedziała się za jednym konkretnym rozwiązaniem, ale by powiedziała, że Ukraina musi być niezwłocznie zakotwiczona w Unii, co oznacza, że pewnego dnia wejdzie do UE z ok. 35 członkami. Skoro zaś obecne instytucje na to nie pozwalają, to trzeba rozważyć zalety i wady wszystkich możliwych innowacji.
Rozwiązanie trzystopniowe wymagałoby największej wyobraźni politycznej i inwencji prawnej. W szczególności konieczne byłoby ponownie zdefiniować miejsce i rolę PE poprzez stworzenie w nim dwóch izb. Rozwiązanie wspólnotowe miałoby tę zaletę, że byłoby łatwiejsze pod względem instytucjonalnym, ale i ogromną wadę – kraje kandydujące stanowiłyby odrębny podmiot, który mógłby starać się samodzielnie utrzymać swoją pozycję, polegając na Stanach Zjednoczonych albo Wielkiej Brytanii.
Wybór nie jest oczywisty, ale proponując debatę, a jednocześnie opowiadając się za przyznaniem Ukrainie statusu kraju kandydującego, Francja zapobiegłaby pęknięciu UE, a potem jej rozpadowi. Odzyskałaby przewagę i nikt nie mógłby jej zarzucić, że chce utrzymywać kontakty z Kremlem, by po wojnie nie powtórzyć tragicznego błędu traktatu wersalskiego.