Gra w kości po moskiewsku

To proste, oczywiste, całkowicie jasne: Putin zgromadził wojska na wschodnich granicach Ukrainy i anektowanym Krymie, przypominając, że nikt go nie powstrzyma przed kolejnym naruszeniem integralności terytorialnej tego kraju bez ryzyka wybuchu wojny między NATO a Federacją Rosyjską.

Byłby to początek trzeciej wojny światowej. Putin nie chce jej wprawdzie bardziej niż ktokolwiek, ale faktem jest, że jego działania na Ukrainie szybko skłoniły Bidena do podniesienia słuchawki i złożenia mu propozycji spotkania na szczycie. Najpierw słusznie nazwał go „zabójcą”, a wieści o Aleksieju Nawalnym są z każdym dniem coraz bardziej alarmujące i potworne, a prezydent USA właśnie przyznał, że z rosyjskim prezydentem trzeba rozmawiać.

Spójrzmy prawdzie w oczy i przyznajmy, że Putin wygrał rundę. Co Biały Dom i Kreml będą negocjować?

Najpewniej spróbują wznowić kontrolę zbrojeń. Jeśli Zachód przymknie oko na odbudowę Syrii, Putin być może zaoferuje pomoc w poszukiwaniu trwałego kompromisu między Waszyngtonem a Teheranem. A potem danie główne – Ukraina. A z nią inne byłe republiki radzieckie, które uzyskały niepodległość, ale tkwią na progu Unii Europejskiej i NATO. Putin zażąda, aby nigdy nie zostały włączone do sojuszu, który rozciągałby się aż do granic Rosji. Co da w zamian?

Na tym skoncentruje się szczyt. Putin ma co najmniej dwie karty do gry. Może zaoferować wycofanie się z Donbasu, jeśli temu w dużej mierze rosyjskojęzycznemu regionowi zostanie przyznany status autonomiczny. Może też zgodzić się na ustanowienie mechanizmów kontrolnych uwiarygodniających gwarancje nieingerencji Rosji w wewnętrzne sprawy Ukrainy i krajów położonych między Rosją i NATO.

W razie nawiązania dialogu amerykańsko-rosyjskiego Ukraina, Mołdawia i Gruzja mogłyby zyskać status neutralny i rolę pomostową, a więc ich losy rozstrzygałyby się między Waszyngtonem a Moskwą.

Zrozumiałe, że wielu ludzi w Europie Środkowej i Wschodniej to niepokoi. Niepokój jest tym większy, że kwestia białoruska pozostałaby nierozwiązana, bo jest bardziej w zasięgu Rosji niż Unii czy Stanów. Działania Putina przywróciły Rosję do gry, więc może zdobywać punkty w miejscach, które nadal nazywa swoją „bliską zagranicą”. Mamy prawo się martwić.

Ale co byłoby groźniejsze? Utworzenie strefy buforowej między Rosją a NATO czy narastająca konfrontacja, która wkrótce skaże nas na wybór między wojną a pogodzeniem się z faits accomplis Kremla?

Niech podniosą ręce ci, którzy są gotowi na wojnę. No cóż…

Nikt nie podnosi ręki i być może należałoby zauważyć, że Putin wysuwa żądania, bo nie ma środków, żeby przejść do pokazowego starcia. Innymi słowy, może trzeba – tego próbuje Biden – wykorzystać trudności gospodarcze Rosji i osłabienie reżimu Putina, jego słabnącą popularność i coraz większe odrzucenie, z jakim spotyka się w byłych republikach radzieckich, jego starzenie się, impas w Syrii i dążenie nowej rosyjskiej klasy średniej do większej wolności, oddalenia od Chin, a zbliżenia z Europą, aby wynegocjować wielki geopolityczny kompromis, którego tak bardzo potrzebują Rosjanie i ludzie Zachodu. A przede wszystkim ci wszyscy, których historia umieściła na linii podziału.