Flaga wolności w połowie masztu

Czy Joe Biden był zbyt bezbarwny? A może to ze względu na jego wiek i temperament Trump uzyskał całkiem niezły wynik i nie było tej niebieski fali, którą zapowiadały sondaże?

Może przyczyny są jednak głębsze? Może to niechęć do imigrantów, wola konfrontacji z Chinami, nacjonalizm i odrzucenie spuścizny lat 60. łączą dziś połowę Ameryki? Czy demokraci nie mają innego wspólnego celu prócz powstrzymania drugiej kadencji Donalda Trumpa?

Tak jak przyczyny wojny z 1914 r. – będzie to przedmiotem długiej debaty. Ale choć to, co się zdarzyło 3 listopada, nie jest oczywiste, to oczywiste będą konsekwencje.

Niezależnie od tego, kto wygra, różnica głosów nie będzie na tyle znacząca, by przegrana Ameryka przyznała zwycięstwo wygranej Ameryce. Zapewne skończy się batalią sądową. Decyzję podejmie być może Kongres, a w ciągu czterech lat połowa kraju uzna urzędującego prezydenta za wyłonionego niezgodnie z prawem, wybranego wskutek oszustwa.

Oznacza to, że w świecie, w którym panują dyktatury i demokracje, najbogatsza i najpotężniejsza demokracja nie będzie już mogła domagać się poszanowania praworządności, wolności i praw człowieka bez przypomnienia jej przez Pekin, Moskwę czy Manilę przypowieści o źdźble i belce w oku.

Właśnie wkroczyliśmy w erę, gdy demokracja traci przewagę wojskową, armię numer jeden na świecie. Jednocześnie Stany weszły w kryzys instytucjonalny, który może się jeszcze pogłębić. Nie chodzi o linię polityczną, która zwycięży, ale o cały obóz wolności, który poniósł klęskę.

Wyobraźmy sobie, że Trump zwycięża. Nie miałby ambicji nawiązywania kontaktów z europejskimi demokracjami, przeciwnie, dogadywałby się z Chinami Xi, Rosją Putina czy Turcją Erdoğana, dyktatorami, których kulturę polityczną podziela.

Druga kadencja Trumpa jeszcze bardziej zaszkodziłaby demokracji na świecie. A co by się stało, gdyby to Joe Biden został 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych?

Chciałby przybliżyć się do Unii Europejskiej, zmniejszyć nierówności poprzez przywrócenie minimalnej sprawiedliwości podatkowej i odwrócić politykę deregulacji społecznej i środowiskowej. Nie ma powodu, by w to wątpić, to jego kultura. Tylko czy znalazłby środki na osiągnięcie tych celów?

Miałby je w razie bezspornego zwycięstwa, a będzie miał ich mniej, jeśli połowa Ameryki nieustannie będzie mu stawiała przeszkody na drodze. Skazany na jednoczesną walkę z Ameryką, która go nie uzna, i z pandemią, której Trump pozostawił otwarte pole, ten stary senator ze Wschodniego Wybrzeża będzie miał duży kłopot z otwarciem nowego rozdziału w historii USA, coraz bardziej tracących dech w piersiach.