To, co nas obliguje do działania
W dniu, w którym do Unii dołączy dziewięć kolejnych państw: Ukraina, Mołdawia, Gruzja, Macedonia, Albania, Czarnogóra, Serbia, Kosowo oraz Bośnia i Hercegowina, nieuchronnie będziemy musieli określić nowe powiązania między tą Unią 36 krajów a jej tureckim i rosyjskim sąsiadem.
Możliwe, że zdemokratyzowana Turcja mogłaby wtedy przystąpić do Unii. O wiele mniej prawdopodobne, że Federacja Rosyjska, nawet jeśli wyszłaby z dyktatury i zakorzeniłaby się w demokracji, podejmie taki krok, biorąc pod uwagę, że jest rozległa i jeszcze długo będzie przywiązana do swojej autonomii. Jeszcze tego nie wiemy, bo nie wiemy nawet, jak i kiedy skończy się wojna w Ukrainie. Ale Unia 36 państw i jej dwaj sąsiedzi znajdą się kiedyś na pewno w jednym gronie, zorganizowanym na podstawie umów o bezpieczeństwie i współpracy.
W owym dniu kontynent europejski stanie się jednym z trzech głównych graczy na scenie międzynarodowej – obok Stanów Zjednoczonych i Chin. To konieczne, bo leży w interesie Rosji, która w innym razie zostałaby zwasalizowana przez Chiny. W interesie Turcji, którą od dwóch stuleci wszyscy namawiają do przyłączenia się do Europy. I oczywiście w interesie Unii, której bezpieczeństwo nigdy nie będzie pewne bez trwałego porozumienia z jej dwoma wschodnimi sąsiadami.
Potrzeby polityczne, logika geograficzna i komplementarność ekonomiczna – wszystko to każe Unii uczynić z jedności paneuropejskiej długoterminowy cel strategiczny. Ale jak zapewnić powodzenie tak trudnego i niepewnego przedsięwzięcia?
Po pierwsze, nie można pozwolić Rosji zatracić się w imperialnej nostalgii, która szybko pogrążyłaby Europę w niekończących się wojnach, i z tego powodu należy przeciwstawić się negowaniu niepodległości Ukrainy. Jak powiedział w Kijowie Emmanuel Macron, Ukraina musi mieć środki, by „stawić opór i zwyciężyć” nie po to, by obalić Rosję, ale po to, by nieuchwytność granic i poszanowanie suwerenności znów były regułą na kontynencie.
Drugą sprawą jest udana integracja dziewięciu krajów pukających do drzwi Unii bez paraliżowania europejskich instytucji. Nie wolno nam zepchnąć tych państw do przedsionka na 20 lat albo dłużej ani też zwolnić ich z obowiązku przestrzegania standardów politycznych, gospodarczych i ekologicznych, które obowiązują w 27 krajach UE.
Ten podwójny nakaz może wydawać się sprzeczny, ale tylko wtedy, gdy uparcie odmawiamy przekształcenia Unii w Europę wielu prędkości i o różnych poziomach integracji. Unia powinna stać się „rakietą trójstopniową” – jej górny poziom tworzyłaby unia polityczna państw chcących iść dalej i szybciej w dziedzinie obrony, polityki zagranicznej i inwestycji w przyszłościowe gałęzie przemysłu. Na drugim poziomie znalazłyby się te, które chcą pozostać w UE w jej obecnym kształcie, ale wzmocnionym przez odrzucenie dumpingu fiskalnego i upowszechnienie wspólnej waluty. Wreszcie na pierwszym poziomie znalazłyby się nowe państwa członkowskie, które przystąpiłyby do jednolitego rynku, zobowiązując się do przestrzegania norm państwa prawa i zasad Powszechnej deklaracji praw człowieka.
Każdy kraj mógłby oczywiście przejść z jednego poziomu na drugi, jeśliby się do tego kwalifikował. Rozszerzona Unia, działająca na trzech poziomach, mogłaby powiedzieć Rosji, że nie żywimy wobec niej żadnej wrogości, nie chcemy anektować ani jednego centymetra jej terytorium, przeciwnie, pragniemy rozwijać z nią coraz bliższe, pełne zaufania i wzajemnie korzystne stosunki.
Nie wolno nam, jednym słowem, po prostu przyznać Ukrainie statusu kandydata. Należy zrobić wszystko, do czego ten krok nas zobowiązuje: po pierwsze, pomóc Ukrainie odeprzeć agresję, której doświadcza; po drugie, całkowicie przemyśleć unijne instytucje. I po trzecie, powiedzieć Rosji – wszystkim jej generacjom, regionom i środowiskom społecznym – że musimy wspólnie budować nasz kontynent, Europę, nasz dom.