Rok wielkiego wyboru Rosji

Będzie to rok wielkiego wyboru, rok, który zdefiniuje to stulecie. Tak, w 2022 Rosja ostatecznie wybierze pomiędzy dwiema strategicznymi możliwościami stojącymi przed nią otworem: sojuszem z Chinami przeciw mocarstwom zachodnim lub, odwrotnie, zbliżeniem się do Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych poprzez izolację ambitnego sąsiada, z którym ryzykownie byłoby się spotkać tête-à-tête.

Pierwsza opcja doprowadziłaby do przeciągania liny między demokracjami a dwiema najpotężniejszymi dyktaturami świata. Mógłby to być zaczątek powszechnej pożogi. Z drugiej strony izolacja chińskiego reżimu mogłaby przyczynić się do zmniejszenia jego agresywności. Oczywiście, taki wybór nie przyniesie efektu od razu. To proces, który zajmie nie rok, lecz kilka lat. W grudniu rozpoczęły się wielkie manewry, najpierw militarne, potem polityczne.

Ruchy wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą nie ustają. Przesłanie jest jasne: Rosja nadal uważa, że jest w swoim byłym imperium. Im więcej dni mija, tym bardziej groźba inwazji pokazuje również, że bez armii Europejczycy nie byliby w stanie odeprzeć ataku. Amerykanie w ogóle o tym nie myślą, bo ich priorytetem jest teraz Azja.

Wobec Władimira Putina Ukraina jest osamotniona, a Rosja, demonstrując to, wysuwa swoje żądania, jak gdyby rzucała wyzwanie. Potrzebujemy, deklaruje jej prezydent, amerykańskich „gwarancji prawnych”, aby móc wykluczyć jakiekolwiek zbliżenie NATO do naszych granic, a tym samym jakąkolwiek możliwość przystąpienia Ukrainy do sojuszu.

Co dziwne, Putin domaga się tutaj czegoś, czego Joe Biden nie może mu dać, ponieważ USA nie mogą samodzielnie podjąć decyzji angażującej 29 innych krajów Sojuszu Atlantyckiego, nie mówiąc już o wycofaniu ukraińskiej kandydatury. Co jest jeszcze bardziej zaskakujące, Francja i Niemcy już dawno dały jasno do zrozumienia, że zawetują wejście Ukrainy do NATO. Putin chce od Amerykanów gwarancji, którą dwie europejskie potęgi już mu dały.

Jesteśmy w samym środku pełnego dyplomatycznego zamieszania, a mimo to sprawy nabierają tempa. Biden publicznie życzy sobie, aby rosyjskie „obawy o bezpieczeństwo” zostały przez NATO rozpatrzone. To zdecydowany gest i duży sukces rosyjskiego prezydenta, który ponadto uzyskuje poparcie Chin i dziękuje im, zapowiadając swój przyjazd na Igrzyska Olimpijskie, na których nie pojawią się amerykańscy przywódcy. Wszystko idzie po myśli Putina do tego stopnia, że kładzie na stole dwa projekty traktatów, jeden dla NATO, drugi dla USA – dwa dokumenty, którymi zdaje się mówić, że Zachód będzie musiał je podpisać lub ryzykować inwazję na Ukrainę.

Od jednego dramatycznego wydarzenia do drugiego wszystko dzieje się tak szybko i gęsto, że świat nie do końca dostrzega wagę toczącej się gry. Między świętami a rozpalającą się pandemią trudno było usłyszeć Amerykanów, którzy mówili, że nie zdecydują się na nic bez swoich europejskich sojuszników i jeszcze przed świętami przedstawią Rosjanom kontrpropozycję.

Putin zażądał od USA uznania istnienia rosyjskiej strefy wpływów w granicach swojego dawnego imperium. Xi Jinping poparł to żądanie w nadziei na przypieczętowanie sojuszu z Rosją, aby lepiej stawić czoła Zachodowi. Jeśli chodzi o Bidena, to wspominając o rosyjskich „obawach dotyczących bezpieczeństwa”, otworzył drogę do negocjacji między Zachodem a Rosją na temat warunków stabilizacji na kontynencie.

Wszystko to pcha do negocjacji USA, Rosję, Unię i państwa szarej strefy – te, które wyszły z ZSRR, ale nie przystąpiły ani do Sojuszu Atlantyckiego, ani do UE.

Stany Zjednoczone mają interes w zmniejszeniu ryzyka konfliktu na teatrze europejskim, bo nie chcą stracić wiarygodności, pozwalając Rosji na inwazję, ani nie chcą toczyć dwóch wojen jednocześnie – z Rosją w Europie i z Chinami w Cieśninie Tajwańskiej.

Jeśli chodzi o Putina, to po dwóch dekadach od dojścia do władzy woli utrzymywać wpływy w szarej strefie, uzyskując zachodnie zapewnienia, niż zdecydować się na interwencję wojskową, która zwiększyłaby jego deficyt i osłabiła jego popularność – Rosjanie są bardziej nastawieni na dobrobyt niż rekonkwistę.

27 europejskich państw oczywiście nie chce wojny z Rosją – musiałyby wzywać USA na ratunek, bez pewności ich reakcji, albo przyjąć do wiadomości, z opuszczoną bronią i pełnym wstydem, że oto odtwarza się rosyjskie imperium.

Jeśli chodzi o Ukrainę i całą szarą strefę – oni wiedzą z doświadczenia, że Rosja może naruszyć ich granice i amputować całe połacie ich terytoriów, a Zachód nie ruszy ani jednego czołgu. Ani USA, ani Europejczycy nie są gotowi umierać za te kraje i, poza przechwałkami, ich bezpieczeństwo może zależeć tylko od kompromisu między Zachodem a Rosją.

Nie tylko wszystkie cztery strony mają interes w tym, żeby rozmawiać, ale każda z nich wie, że pozostałe trzy też o tym wiedzą. Sytuacja nie mogłaby być bardziej korzystna dla rozpoczęcia i powodzenia negocjacji. Trudność polega na tym, że Putin ustawił poprzeczkę zbyt wysoko swoimi niemożliwymi do przyjęcia żądaniami, a „obawy o bezpieczeństwo” nie są wyłącznie rosyjskie.

Można przyznać, że Rosja nie chce, aby NATO obozowało u jej granic, tak jak Europejczycy nie chcieliby, aby np. Konfederacja Szwajcarska, leżąca w sercu UE, dołączyła do sojuszu wojskowego zdominowanego przez Chiny albo Rosję. Putin powołuje się na „rację stanu”, ale faktem jest, że aneksji terytorialnych nie dokonuje Zachód, lecz Rosja; że wojska zgromadzone na granicy ukraińskiej są rosyjskie, a nie europejskie czy amerykańskie; i że jeśli Ukraina jest zachodnią granicą Rosji, to jest również wschodnią granicą UE.

To szara strefa i Unia Europejska są zagrożone, a nie Rosja, a nawet gdyby udało się osiągnąć porozumienie w sprawie zasady neutralności krajów położonych pomiędzy nimi, jakie gwarancje nieingerencji Kreml mógłby dać Kijowowi i Tbilisi?

To musi powiedzieć Putin, ale równie trudno będzie uwierzyć mu na słowo, co całkowicie rozluźnić nacisk militarny do czasu uzyskania „gwarancji prawnych”, których zażądał od USA. A więc tak, wszystko prowadzi do negocjacji, które powinny się wkrótce rozpocząć, ale nie ma gwarancji, że zakończą się sukcesem. Nadal możliwa jest porażka. Wojna i sojusz chińsko-rosyjski też są realne, a można ich uniknąć jedynie przez powolny dialog.